Zobacz na Spotify Zobacz na Youtube

Być czy nie być medialnym?

XXI wiek stał się czasem szybkiego przepływu informacji, ale także dzięki nowym technologiom otworzył furtkę do fałszowania rzeczywistości na niespotykaną dotąd skalę. Powstał świat równoległy, istniejący wirtualnie, który tyle ma wspólnego z rzeczywistym, że odwołuje się do znanych nam realiów i pojęć, ale wcale nie zamierza na nich niczego realnego budować.

Kreacja i fikcja otrzymały zaszczytne miejsce tuż obok faktów.

Czy zatem flirtowanie ze współczesnymi mediami, którego doświadcza przecież większość z nas, ma sens? Albo odwrotnie: czy w ogóle stać nas dzisiaj na to, by nie być medialnymi?

Przyznacie Państwo, że trudno o lepsze miejsce na takie rozważania niż platforma mediów społecznościowych.

Samo znaczenie słowa „medialny” uległo pewnej ewolucji. Nie dotyczy już tylko faktów i rzeczy związanych z mediami, ale także osób i zachowań, które w tychże mediach dobrze się prezentują i mogą przykuć uwagę widza bądź – rzadziej – słuchacza.
Krótko mówiąc, czwarta władza, jak nazywane są czasem środki przekazu, wykreowała pewien typ osobowości, który zapewni oglądalność i zapadnie w pamięć odbiorcy.
Oczywiście nie ma w tym nic złego, dopóki ta medialność idzie w parze z przekazem, który jest formułowany. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy zapamiętujemy kogoś z mediów, ale nie jesteśmy w stanie powtórzyć, co takiego miał nam do powiedzenia i czy się z nim zgadzamy, czy też nie.

Jest ładna. Jest przystojny. To ci, których często widuje się na ściankach. To chyba aktor, pisarz, piosenkarz… Ale w jakim filmie zagrał? W jakim spektaklu wystąpił? Co napisał i co zaśpiewał? Tego nie wiemy i ci, którzy podsuwają nam przed oczy kolejne twarze wcale tego od nas nie oczekują. Być może – i to już prawdziwe nieszczęście – nie oczekują tego nawet sami znani i podziwiani, bo nie jest im to do niczego potrzebne. Wystarcza rozpoznawalność…

W przypadku artysty medialność jest w pewnym sensie wpisana w jego zawód.
Ma to jednak liczne minusy. Ktoś, kto decyduje się na takie życie, musi mieć świadomość, że wyzbywa się prywatności: teraz każde najdrobniejsze zdarzenie może stać się tematem zażartej, choć bezcelowej dyskusji na forum internetowym, niedopatrzenie w makijażu będzie omawiane przez dwa kolejne dni, a wyjście z kimś na kolację spowoduje lawinę spekulacji i czasem niewybrednych komentarzy.

Czy jesteśmy gotowi zapłacić taką cenę? I czy ta pożądana rozpoznawalność jest w ogóle tego warta?

Dzisiejsze czasy stały się niepodzielnym królestwem mediów. Jeśli kiedyś rząd dusz sprawowała telewizja, obecnie pierwsze miejsce na podium zajmują media elektroniczne, wyprzedzając tradycyjny przekaz dzięki szybkości, łatwości dostępu, a także umożliwieniu błyskawicznej reakcji odbiorcy.

Niejednokrotnie artysta staje się produktem skrojonym według ścisłego przepisu, atrakcyjnie opakowaną błyskotką. Ma być dokładnie taki, jakim wymyślił go sztab ludzi odpowiedzialnych za jego medialną karierę. Wszystko wyliczono i zaplanowano: strój, zachowanie, wypowiedzi dla mediów.

Niewiele miejsca pozostaje na indywidualność, na bycie sobą i na niezależność. Choć nie jest to całkowicie wykluczone, bo przecież można brać sprawy w swoje ręce i nie poddawać się dyktatowi. Może i nie zapełni się wtedy stadionów, ale jakaś cząstka artystycznej duszy zostanie uratowana.

Współczesny człowiek sztuki musi mieć w sobie coś z przedsiębiorcy. Nie chodzi tylko o uodpornienie na ewentualne porażki, ale przede wszystkim o pomysł na przedstawienie siebie i swojej twórczości szerszemu gronu. Z jednej strony dużym ułatwieniem są choćby media społecznościowe, które pozwalają dotrzeć bezpośrednio do zainteresowanych, z drugiej popularność tychże mediów sprawia, że coraz trudniej przebić się w nich ze swoją, choćby najlepszą ofertą.
I tutaj tytułowa medialność z pewnością pomaga.

A biznes? Biznes nie przepada za rozgłosem. Jak mówi stare powiedzenie: pieniądze nie lubią hałasu. Oczywiście nie chodzi tu o prostą reklamę, która ma na celu zapewnienie lepszej sprzedaży, ale o brylowanie na czołówkach serwisów plotkarskich, mniej lub bardziej ogniście czerwonych dywanach i ściąganiu pod dom paparazzich.
Ale człowiek jest tylko człowiekiem i próżność dopada również biznesmenów. Niewykluczone jednak, że medialność pełną gębą jest w stanie ich połknąć.

Mówimy tu, rzecz jasna, o sytuacjach skrajnych. Inną sprawą jest dobrze przemyślana strategia  medialna, pozwalająca prowadzić rozsądną politykę biznesową, która nie karmi ego, ale wpływa na postrzeganie firmy i buduje jej wizerunek. Nie jest to celem samym w sobie, lecz działaniem  podporządkowanym ogólnej wizji i planom wykraczającym poza obecność w mediach.

Sztuka i biznes potrzebują odbiorcy, bo skazane na zamknięcie giną.
Nikt nie zakłada firmy po to, żeby pochwalić się stosownym wpisem w urzędowych aktach. Żaden artysta nie pragnie, by jego dzieła spoczęły na dnie szuflady, odcięte od widza, słuchacza, czytelnika.

Jest coś, czego nie zastąpi najlepszy nawet medialny wizerunek – tym czymś jest osobisty kontakt z odbiorcą. Jest to tak samo ważne w przypadku przedsiębiorcy, jak i artysty. Jak widać nie są to znowu tak odległe profesje, jak przyjęło się na ogół uważać.
Z klientem czy partnerem biznesowym lepiej rozmawia się w cztery oczy niż przez telefon czy za pomocą elektronicznej poczty. Sonata nabierze większych znaczeń i dostarczy mocniejszych wzruszeń, gdy wykonamy ją na żywo przed zgromadzoną publicznością, której emocje będą szczere i niewyrachowane.

Technologie i media mają służyć człowiekowi, a nie budować bariery między ludźmi. Są narzędziem, którego użyć można w dobrym lub złym celu. Musimy umieć sobie z nimi radzić i podporządkować je własnym celom. To pies ma machać ogonem, nie odwrotnie. I o tym przede wszystkim powinniśmy pamiętać.