Czy można nauczyć się biznesu?
Zdarza się, że przychodzą do mnie młodzi ludzie z pytaniem o receptę na sukces w biznesie. Oczywiście nie ma nic złego w tym, że młodzi chcą radzić się starszych. Przeciwnie, uważam to za naturalne i wskazane. Problem tkwi w samym zagadnieniu. Uśmiecham się zatem do nich i rozkładam ręce.
Gdyby bowiem recepty na sukces można było otrzymywać jak recepty na antybiotyk, wszyscy bylibyśmy szczęśliwymi tryumfatorami. Od czasu do czasu wymienialibyśmy się tylko tymi receptami jak wizytówkami w klubie golfowym.
Nic jednak, a w szczególności biznes, nie jest tak proste i łatwe, by dało się ująć w ramy porad i wskazówek.
Warto pamiętać, że w tej dziedzinie życia bardzo liczy się szczęście. Można mieć świetne pomysły wsparte talentem, a nie osiągnąć sukcesu. Dlaczego? Bo akurat niezależne od nas okoliczności spowodują, że znajdziemy się na lodzie. Trzeba być tego świadomym i na to gotowym. Ważne, by umieć przezwyciężyć jedno, drugie czy trzecie niepowodzenie. To decyduje o dalszej karierze.
Szczęście – na nasze szczęście – jest bowiem zmienne i jego chwilowy brak można przekuć na coś wartościowego: na hart ducha. Jeśli nie daliśmy się złamać przeciwnościom losu, nasza podróż nie dobiegła końca. Walczymy dalej. Biznes wymaga odporności psychicznej, a w tę cechę nie wyposażą nas nawet najlepsze szkoły.
Szczęście jest zaledwie jednym z elementów biznesowego sukcesu. Jeśli ktoś będzie liczył tylko i wyłącznie na pomyślny układ gwiazd, dobre wiatry czy co tam jeszcze, pewnie daleko nie zajedzie. Jak mówią: szczęściu trzeba pomóc.
Czy prowadzenie biznesu wymaga uczelnianego dyplomu zaświadczającego o naszej przedsiębiorczości? Nic mi o tym nie wiadomo. Jestem zdania, że mistrzem staje się na skutek wieloletniej praktyki. Próbując, czasem błądząc, ale idąc naprzód. Tego typu zajęć nie proponuje żaden z ośrodków akademickich.
Nasz rodzimy system edukacji skupiony jest raczej na teoretyzowaniu, poznawaniu historii, analizowaniu danych – robimy wszystko, by w uczelnianych ławach być jak najdalej od realnego biznesowego życia. Nie wszystko da się ująć w układ współrzędnych, diagramy kołowe i kolorowe słupki.
Niedobrze jest, gdy szkoleniem przyszłych przedsiębiorców zajmują się wyłącznie teoretycy. Można oczywiście być wybitnym trenerem, nawet jeśli nie było się w przeszłości wybitnym piłkarzem, ale jednak dobrze mieć jakiekolwiek własne doświadczenia z boiska, zanim zacznie się uczenie rozprawiać o strategiach.
Co o biznesie może powiedzieć ktoś, kto całe swe zawodowe życie spędził na ciepłych i bezpiecznych posadkach, łykając rozmaite granty jak pelikan winogrona? Przecież sprawy związane z zakładaniem i prowadzeniem firmy, podejmowaniem ryzyka i całą resztą obowiązków prawdziwych przedsiębiorców będą mu całkowicie obce.
Zachodnioeuropejski czy amerykański system szkolenia biznesowego ukierunkowany jest nieco inaczej niż nasz, co oczywiście nie oznacza, że z tamtejszych sal wykładowych fruną w świat same orły przedsiębiorczości. Krótko mówiąc: jeśli nie dysponujesz potrzebnym pakietem cech i wrodzonym talentem wspieranym przez szczęście, nie zostaniesz rekinem biznesu, choćby hodowali cię w najlepiej wyposażonych akwariach.
Ciekawe, czy Państwo zauważyli, jak często, gdy mowa o biznesie, używa się zoologicznych analogii… Czegóż to w tym zoo nie mamy… Orły, rekiny, tygrysy, czasem nawet hieny… Bardzo to wszystko zwierzęce i drapieżne.
A przecież cały sens tej zabawy polega właśnie na tym, żeby odnieść sukces i pozostać z tym sukcesem do głębi prawdziwym, najprawdziwszym człowiekiem.