Zobacz na Spotify Zobacz na Youtube

Historia pewnego uczucia – zapiski na dzień św. Walentego

14 lutego to czas, gdy zimowa aura na moment ustępuje miejsca gorącym wyznaniom miłości i zapewnieniom o płomiennych uczuciach. Cóż – walentynki… Co prawda św. Walenty prócz patronowania zakochanym obarczony jest także opieką nad obłąkanymi, ale ostatecznie, jak ktoś przytomnie zauważył, te dwa stany wcale nie muszą od siebie szczególnie daleko odbiegać. Pozwólcie zatem, że w taki szczególny dzień i ja o czymś opowiem.
Niełatwo pisze się o uczuciu, zwłaszcza o takim, które naznaczyło nas na całe życie. Ale to chyba najlepszy moment, by zmierzyć się z jego siłą i głębokością.

Poznałem ją jeszcze w domu rodzinnym, gdzie od czasu do czasu się zjawiała. Była gościem mile widzianym, wszyscy słuchali jej z zaciekawieniem i szacunkiem. Jej wizyty – raz krótsze, innym razem dłuższe – stawały się czymś w rodzaju święta, nawet jeżeli dzień był jak najbardziej powszedni. Spotkania te zawsze miały charakter uroczysty.
Choć nie wszystko pojmowałem dziecięcym umysłem, zdawałem już sobie sprawę z wyjątkowości naszego gościa.

Dlaczego była taka wyjątkowa?
Zapamiętałem ją z tamtych lat jako bardzo piękną i przykuwającą uwagę. Czasem zmysłową aż do szaleństwa, czasami tkliwą. Jakże przyjemny był też jej charakter! Była do tańca i do różańca.
Choć przecież dużo starsza ode mnie, wzbudzała moje żywe zainteresowanie. Każdorazowo dosłownie chłonąłem jej obecność, zawsze starając się być możliwie blisko niej.
Ona tymczasem nie zwracała na mnie większej uwagi. Czasami myślałem, że jest może nazbyt wyniosła, odległa, ale zaraz wyprowadzała mnie z błędu, wciągając w aurę, którą roztaczała wokół siebie przy każdym spotkaniu.
Wówczas w zupełności mi wystarczało, że po prostu była.

Pytałem o nią tu i ówdzie. Jedne informacje były dla mnie nowością, inne potwierdzały moją zdobytą już wiedzę. Zapamiętywałem wszystko, dzieliłem w głowie na kategorie i z tej materii budowałem swoje wyobrażenia.

Prowadziłem z nią w wyobraźni długie rozmowy.
Moje marzenia o niej stawały się z czasem coraz bardziej konkretne, a uczucie – z którego zdałem sobie sprawę dopiero po latach – właśnie wtedy formowało swój stały, pewny grunt.
Cóż jednak mogłem jej wtedy dać? Co zaproponować? Nieśmiały uśmiech, niezgrabne ukłony, niewprawne komplementy i policzki zaczerwienione z emocji w chwilach, gdy się pojawiała…

Gdy miałem lat kilkanaście, zacząłem o niej myśleć poważnie, co przecież nie jest częste u chłopców w tym wieku.
Nie dosypiałem, bo kiełkujące jeszcze niedawno uczucie teraz zaczęło rozkwitać. Po szkole biegłem tam, gdzie lubiła przebywać lub gdzie spodziewałem się ją spotkać.

Szukałem jej w parkach, cichych sadach, w których nieraz wcześniej się pojawiała, ale także wśród ludzi na ruchliwych deptakach i w szkolnych ławach.
Szukałem – i znajdywałem. Tak, jakby na mnie czekała.

Z czasem zaczęło mi się wydawać, że zyskałem jej przychylność. To przekonanie oparte było być może na tym, że od pewnego momentu zaczęliśmy rozumieć się bez zbędnych słów.
I ona, i ja byliśmy głęboko zaangażowani, wiedziałem to, próbując pisać do niej niezdarne listy i starając się zrozumieć te, które ona adresowała do mnie.
Czy tylko do mnie? Dziś wiem, że nie, ale wtedy nie chciałem o tym myśleć, czując się szczęśliwym wybrańcem.

A jednak porzuciłem ją. Nie dlatego, że nagle utraciła miejsce w moim sercu. Czułem po prostu, że tak będzie lepiej. Że inaczej nie można. Że na tym rozstaniu zyskamy oboje. To była świadoma, męska decyzja. Poszedłem w swoją stronę.

Życie toczyło się swym naturalnym biegiem. Nie zapomniałem o niej, ale nie miałem już tej śmiałości, by po moim odejściu zaprzątać jej uwagę swoją osobą.
Zmieniło się wiele. Zmieniłem się przez te wszystkie lata ja sam, ale w pewnym stopniu zmieniła się też ona. Nie, nie starzała się, nic z tych rzeczy. Czas nie miał do niej dostępu.

Powróciłem do niej już jako dojrzały mężczyzna. Zapukałem do drzwi jej mieszkania nieśmiało, delikatnie, tak jak bierze się pierwszy akord zanim ruszy kawalkada dźwięków. Nie miałem pewności, czy mnie pozna, a jeśli nawet, to czy zechce mnie przyjąć. Powroty po latach nigdy nie są łatwe.

Drzwi zaskrzypiały jak wieko starego fortepianu. Wszedłem i zamieniłem się w słuch. Było jak dawniej. Ona była jak dawniej. I wtedy wiedziałem już, że zostanę z nią na zawsze.

Jak widzicie, ta miłosna historia ma szczęśliwe zakończenie. W dzień świętego Walentego nie ma powodu psuć sobie nastroju melodramatem.

Panie, Panowie… Pozwólcie, że przedstawię… Oto ona – przedmiot moich westchnień i marzeń…
Adresatka mojego czystego uczucia – moja Muzyka…