Kapitanie, mój kapitanie!
Przy wielu moich niewątpliwych wadach i ludzkich słabostkach nie jestem aż takim megalomanem, by zamówić sobie na przykład portret konny i napawać się tym widokiem w zaciszu salonu. To zresztą i tak niższy poziom tej gry, bo bardziej zaawansowani w pysze pod taki portret podprowadzają wizytujących dom gości. W każdym razie taka potrzeba jest mi, na całe szczęście, obca.
Już bardziej skłaniałbym się ku ładnie skomponowanemu wizerunkowi kapitana okrętu, który wsparty jedną ręką na relingu, w drugiej dzierży lunetę i wypatruje w zamglonej przestrzeni tajemniczej wyspy. Ale i tę pokusę odrzucam, choć akurat sama morska metafora znakomicie nam się dzisiaj przysłuży.
Jak wiadomo, kapitan statku jest jeden i to na nim ciąży ostateczna odpowiedzialność za podejmowane decyzje, los pasażerów i załogi. On również opuszcza tonącą jednostkę jako ostatni.
Jednak nikt chyba nie wyobraża sobie, że poprowadzi statek sam. Nawet tak wybitna indywidualność jak Jack Sparrow musiał mieć kogoś do pomocy na „Czarnej Perle”.
Możesz być prawdziwym mistrzem, ale jeśli nie masz wsparcia w drużynie, wszelkie twoje wysiłki będą daremne. Musi być ktoś, na kogo możesz liczyć i kto z tobą wypracuje bramkową sytuację. Inaczej schodzisz z boiska z zerowym kontem.
Nawet w sporcie tak indywidualnym jak boks z zawodnikiem przed wejściem na ring pracuje cały sztab osób. Owszem, najcięższą robotę musi wykonać sam, ale w ogóle by do niej nie doszło, gdyby nie wysiłek szkoleniowców i całego zaplecza.
Sam nie wygrasz niczego, żadnego meczu. Powtarzam to do znudzenia, ale to jedna z podstawowych prawd w biznesie. Trzymaj mocno ster, ale zwracaj uwagę na innych. I nie pal mostów, bo być może będziesz musiał kiedyś nimi jeszcze przejść.
Kapitan jest jeden, ale wraz z nim pracuje kilku oficerów, cały zespół marynarzy, a na dokładkę jeszcze kucharz.
Sytuacje w miejscu pracy bywają różne i z tym zawsze musimy się mierzyć: i pracodawcy, i pracownicy. Nie istnieje na świecie firma, w której nie byłoby różnicy zdań i tlących się na granicy tych zdań konfliktów. Ale zastanówmy się, czy nie można wykrzesać z tego jakiejś pozytywnej energii? Czy właśnie na zetknięciach tych płyt tektonicznych nie rodzi się jakiś nowy kontynent, coś, co przysłuży się każdemu? Myśl, wniosek wyciągnięty z rozmowy, energia, której dostarczyła nam dobra, pożyteczna dyskusja… Otóż to.
Bardzo ważne jest, byśmy wszyscy utożsamiali się z celem, który chcemy osiągnąć, zgadzali się na określoną strategię, która będzie towarzyszyć osiąganiu zamierzeń.
Zaufanie buduje się w obie strony. Ufam moim pracownikom, a oni także mają świadomość, że w każdym momencie mogą liczyć i na mnie, i na firmę. Tak właśnie ma to działać i działa.
„Nigdy nie zostawiamy swoich”. Stara zasada, od której nie ma odstępstw.
A co z przyjaźnią? Czy na przyjaźni da się budować biznes? To pytanie w rodzaju klasycznego: czy istnieje przyjaźń damsko-męska.
Mam w swojej biznesowej biografii również taki epizod: trzech przyjaciół, którzy postanowili zjednoczyć swe siły i zrobić dobry interes. Znana sprawa. „Było nas trzech, w każdym z nas inna krew itd.”… Pamiętamy, pamiętamy. Ale akurat w naszym przypadku nie pojawiła się żadna piękność o twarzy Poli Raksy. Przyczyny przerwania realizacji pomysłu były inne. Wszyscy mieliśmy już za sobą sukcesy, a w ręku świetne karty biznesowe i tzw. świetlaną przyszłość. Wydawało nam się, że połączenie sił przyniesie znakomity efekt. Trzech kapitanów wymyśliło, że z trzech statków uda się zrobić jeden – potężny i niezatapialny.
Po kilku miesiącach usiedliśmy pewnego popołudnia przy stole i podjęliśmy wspólną decyzję.
– Panowie, kończymy nasz rejs.
Stało się tak nie dlatego, że przedsięwzięcie było źle zaplanowane. Pewnie nasz flagowiec poradziłby sobie ze sztormami i omijaniem gór lodowych. Ale jednak my bardziej ceniliśmy naszą przyjaźń niż spodziewane zyski. To nie pieniądze są w tym sporcie najważniejsze. Triumwirat w sposób nieunikniony prowadził do konfliktu, do ścierania się ambicji, planów i wizji. Oczywiście – najlepiej byłoby, gdyby nasze indywidualności na jakiś czas przynajmniej zostały przytłumione i pochowane po kieszeniach. Ale życie jest życiem i czasami dyktuje ostre warunki.
Trzech kapitanów na jednym pokładzie nie jest najlepszym pomysłem.
Musimy mieć pewność, że ten, kto dowodzi statkiem, będzie trzymał kurs jasny dla całej załogi i pewnego dnia marynarze i podróżujący nie zorientują się, że zamiast na rozkoszne Karaiby płyną w kierunku nienachalnie ciepłej Grenlandii.
Kapitan musi podejmować decyzje logiczne i spójne.
Tego powinna pilnować nasza indywidualna, wewnętrzna busola.