Zobacz na Spotify Zobacz na Youtube

Lustereczko, powiedz przecie, czyli o planach, procesach i pewnej ważnej umiejętności

Po sylwestrowych szaleństwach duża część z nas spogląda w lustro z pewną obawą. Być może właśnie ze skruchy biorą się noworoczne postanowienia. Z pewnością są lekarstwem i sposobem na przeczekanie do jutra, bo przecież jutro, jak podpowiada Andrzej Sikorowski, „znów pójdziemy na całość”. Zanim jednak to się stanie, snujemy plany: bardziej lub mniej realne. Niby znamy swoje siły, niby wiemy o swoich ograniczeniach, ale noworoczna sytuacja nakazuje nam podnieść  poprzeczkę. Różnie to wygląda. Jedni planują rzucić to czy tamto, oddalając myśl, że najłatwiej rzuca się słowa na wiatr. Inni przeciwnie: nie chcą niczego rzucać, bo uważają, że od przybytku głowa nie boli.
I tak to się kręci.

Z szerokiej palety noworocznych postanowień zawsze najchętniej wybierałem jedno: będę kontynuował to, co już zaczęte. Spokojny, długodystansowy bieg. Gdy decydujemy się na sprint bez przygotowania, najczęściej kończy się to zadyszką. Potrzebny jest czas, by wyregulować oddech.

Czas… Ani mi w głowie walczyć z nim czy próbować go zatrzymać, choć znam takich, którzy głęboko wierzą, że dzięki jadowi kiełbasianemu tudzież kąpieli w ciekłym azocie jakoś im się to uda. Pozwalam czasowi płynąć. Właściwie nie mam czasu dostrzegać upływu czasu, co zresztą wcale mi się tak do końca nie podoba. Jeśli coś w ogóle możemy w tej materii zrobić, to postarać się o lepszą organizację. Mieć czas na rzeczy naprawdę ważne…

Przypomina mi się dialog z kawału o pracodawcy i pracowniku.
– Szefie! Obiecuję, że będę pracował 25 godzin na dobę…
– No tak…  No tak, tylko doba ma 24 godziny!
– Niech się szef nie martwi. Będę o godzinę krócej spał.
Oszczędność zawsze w cenie, ale akurat – jeśli powyższą deklarację potraktujemy serio – oszczędzanie na śnie wcześniej czy później wpędzi nas w koszmary.
Jeśli zatrzymasz się choćby na chwilę, dźwigniesz więcej. Tak to już jest.

Tyle tylko, że świat wcale nie chce, żebyśmy przystawali. Media prześcigają się w bombardowaniu nas ważnymi lub – częściej – nieważnymi newsami. Intensywność jest tak duża, że nie jesteśmy w stanie ich przyswoić, zachowując w głowie jedynie szum i poczucie chaosu. Człowiek staje się konsumentem w nieustannym ruchu. Połykaj bzdurne treści, gnaj od promocji do promocji. Szybciej, bo nie zdążysz! Więc pędzimy. Na pełnej petardzie.

Pandemia pokazała, jak szybki świat potrafi jeszcze bardziej przyśpieszyć. Jak błyskawicznie dokonują się niektóre zmiany.
Ktoś powie: nic na to nie poradzimy. Życie jest nieustanną zmianą i trzeba się z tym pogodzić. Zapewne. Ale żeby te zmiany dobrze wygrać dla siebie, potrzebujemy czasu i namysłu.

Czytelnicy tych felietonów z pewnością już wiedzą, że w biznesie jednym z kluczowych dla mnie pojęć jest termin długofalowości procesu. Właśnie: procesu. Znajoma nauczycielka, zmierzając w kierunku szkoły, lubiła żartować, że właśnie wybiera się na proces. Lubiła swój zawód i wcale nie szła jak na ścięcie: miała po prostu świadomość, że edukacja, tak jak prowadzenie firmy, jest cyklem działań rozciągniętych w czasie. Zaczynamy z pewnego miejsca i chcemy dotrzeć do planowanego punktu. Od poznawania kształtów liter do zgłębiania budowy pantofelka. Nie jesteśmy zakontraktowani na jedną, ale minimum dziesięć rund!

Wszyscy, którzy razem z nami uczestniczą w procesie – biznesowym, rodzinnym, towarzyskim –  zasługują, by poświęcić im nasz czas. Więcej: jeśli chcemy wyjść na tym dobrze, musimy swój czas im podarować. Na tym polega funkcjonowanie każdego dobrego przedsiębiorstwa: na poświęceniu czasu innym, rozmowie, dbaniu o komunikację. Na przyjmowaniu argumentów i podjęciu próby zrozumienia racji innej niż własna.
Budowanie autorytetu w dużej mierze opiera się na umiejętności słuchania.
Jeśli jest inaczej, lustereczko szybko powie nam, że nasza firma nie jest najpiękniejsza na świecie.
Czego rzecz jasna ani Państwu, ani sobie noworocznie i absolutnie nie życzę!