Perspektywiczne myślenie w biznesie
Prawdziwy biznes, przynajmniej w moim rozumieniu, jest przedsięwzięciem długofalowym, planowanym nie na kilka, ale kilkadziesiąt lat. Wymaga to, rzecz jasna, pewnego zmysłu przewidywalności i umiejętności reagowania na dokonujące się zmiany. Dobrym porównaniem jest tutaj partia szachów: prawdziwy mistrz potrafi przewidzieć kolejne reakcje przeciwnika i ma w zapasie stosowne do nich posunięcia.
Celem szachowej potyczki jest odniesienie zwycięstwa przez zaszachowanie króla. Szach i mat – jasno określone zasady. Twórca biznesu, gracz na znacznie większej szachownicy, również musi wiedzieć, dokąd mają prowadzić ruchy jego pionków i figur. Co i jakimi środkami chce osiągnąć.
Choć za grę odpowiada jedna głowa, to zwycięstwo nie byłoby możliwe bez wszystkich wież, gońców, koników czy zwykłych pionków. Należy pamiętać, by w sytuacji, gdy ktoś zastąpi nas w rozgrywaniu partii, układ wszystkich figur był jak najlepszy.
Długofalowość wymaga zatem umiejętnego doboru współpracowników. Budowanie lojalnego, oddanego zespołu to filar istnienia każdej firmy. W takiej koncepcji prowadzenia biznesu nie sprawdza się sezonowość. Pracownik sezonowy nie będzie identyfikował się z przyjętymi celami przedsiębiorstwa, nie będzie również zainteresowany jego rozwojem. Wykona swoją pracę i przeniesie się gdzie indziej.
Jeżeli chcemy tworzyć firmę, która wytrzyma bieg czasu i napór zmieniających się warunków, musimy uważnie obserwować działanie każdego trybu tej maszyny.
Gdy mijam na ulicy szyldy z nazwą takiego czy innego biznesu, z ciekawością spoglądam na informacje znajdujące się zazwyczaj poniżej loga: firma działa od 1915. Od 1959. Od 1997. Zdarzają się i takie, które działają na przykład od 2020, ale wcale się z tego nie śmieję, bo dostrzegam tu bardzo istotną dla mnie tendencję: oto ktoś ma ambicję, by zapoczątkowany przez niego biznes znalazł kontynuatorów. I bardzo mi się ten zamysł podoba.
Im więcej takich szyldów, tym głębsze przekonanie, że mamy do czynienia ze stabilnym rynkiem, który opiera się tąpnięciom i zawirowaniom.
Zaszczepiono we mnie przekonanie, że każdy człowiek powinien zostawić po sobie coś dobrego. Postawa, którą przyjąłem jako przedsiębiorca, jest właśnie dążeniem do wypracowania sukcesji, stworzenia czegoś, co nie tylko będzie trwałą pamiątką, ale również umożliwi przychodzącym pokoleniom dołożenie kolejnej cegiełki.
Dziedziczenie wymaga przygotowań – nie tylko nas samych, ale również naszych następców. Jak przekazać firmę? Jak przygotować osobę, która w przyszłości przejmie nasze obowiązki?
Podoba mi się koncepcja, którą ilustruje zasłyszana kiedyś przeze mnie opowieść. Córka właścicieli pubu w Edynburgu naturalną koleją rzeczy miała przejąć po nich lokal. Zanim jednak to się stało, rodzice obsadzali ją na wszystkich stanowiskach: zaczynała więc od mycia podłóg, potem kufli, po jakimś czasie przeszła do obsługi klientów, potem została zaopatrzeniowcem i menedżerem. Miało to oczywiście wymiar wychowawczy. Ale nie tylko. Ten rodzaj stopniowego przygotowania do zarządzania firmą pozwolił z jednej strony nabrać szacunku dla pracy i pracowników, z drugiej umożliwił poznanie specyfiki obowiązków na różnych stanowiskach. Same korzyści.
Niektórzy mówią, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Inni, zgadzając się z tym, dodają, że nie należy jednak nigdy ustawiać się w rogu kadru, bo nożyczki mogą być równie bezlitosne jak mechanizm zapomnienia napędzany przez czas.
Może tak jest, a może wcale nie: wiele zależy zarówno od samych pozujących, jak i od fotografa. Bo przecież funkcjonowało i nadal funkcjonuje wiele tzw. firm, których siła kształtowana jest właśnie przez relacje rodzinne i oparty na nich model zarządzania.
Myślę, że spoiwem łączącym różne elementy takiej firmy są wzajemne zaufanie, rzetelność i dobra wola.