Rozbita lampka albo kilka uwag o niezależności
Niektórym ludziom, a właściwie większości z nas, do podjęcia decyzji lub uświadomienia sobie czegoś, co może stać się przełomem, potrzebny jest nagły rozbłysk, który nie tylko odpowiednio naświetli rzeczywistość, ale – jak tego przecież oczekujemy – wskaże jakiś sensowny kierunek dalszej drogi. Bywa także, że nagła myśl przed czymś nas ostrzega. Mówimy przecież: „i wtedy zapaliła mi się w głowie ostrzegawcza lampka”. Albo zamiennie: „czerwona lampka”.
Ze mną akurat było dokładnie odwrotnie. Tytułowa lampka musiała dość gwałtownie zgasnąć. Ale, jak to powiadało się w pewnym dawnym programie telewizyjnym, nie uprzedzajmy faktów.
Przenieśmy się zatem do czasów na tyle odległych, że ich realia będą budzić u dzisiejszej młodzieży zdziwienie graniczące z przestrachem. Któż bowiem z dzisiejszych młodych pamięta letnie kolonie… I to nie jakieś zagraniczne, z palmami i lazurem wody jak z pocztówki, ale całkowicie nasze, polskie i swojskie. A kto w ogóle wyobraża sobie spanie podczas wakacyjnego wypoczynku w czymś w rodzaju przyczepy kempingowej z piętrowymi łóżkami? Może najstarsi górale, i to ci z nieokiełznaną wyobraźnią. Nie wspominam tego z rozrzewnieniem czy łzawym sentymentem. Nic z tych rzeczy. Zapisuję te słowa raczej z kronikarskiego obowiązku, bo każdy człowiek, chcąc czy nie chcąc, z wiekiem staje się kroniką tego, co dane mu było przeżyć.
Na takiej właśnie letniej kolonii – a miałem wtedy siedem, może osiem lat – ktoś rozbił lampkę, dotąd wesoło kołyszącą się nad głowami mieszkańców przyczepy. Ponieważ zajmowałem górne łóżko, czyli to, które znajdowało się najbliżej miejsca przestępstwa, śledztwo prowadzone przez kolonijnego wychowawcę nie było przesadnie długie i jednoznacznie wskazało mnie jako sprawcę. Choć minęło tyle lat, dokładnie pamiętam słowa, które do mnie skierował.
– Wszystkie koszty pokryją twoi rodzice! – krzyczał.
Wszystkie koszty… Wszystkie? Pewnie chodziło o koszt żarówki i klosza… Nie miałem pojęcia, ile to mogło kosztować, ale w mojej dziecięcej głowie jak w szklanym bębnie maszyny losującej po zwolnieniu blokady odbijała się piłeczka z napisem „KOSZT”. Poczucie niesprawiedliwości i krzywdy głęboko wbijało się palącym ostrzem w umysł i serce, ale jeszcze gorsza była ta groźba skierowana właściwie do moich rodziców.
– Pokryją wszystkie koszty!
Pochodziłem z tzw. dobrego domu, ale dobroć, jak wiadomo, rzadko kiedy jest w kantorze tego świata twardą, wymienialną walutą, krótko mówiąc: rodzice nie należeli do ludzi zamożnych. Dane mi było zresztą – co uświadomiłem sobie po latach – być świadkiem ich stopniowej, lecz konsekwentnej deklasacji. Ojciec, przedwojenny główny księgowy, nie zapisał się do partii, więc zsyłany był na coraz niższe pozycje zawodowe. Cena, którą przyszło mu zapłacić, była wysoka, nigdy jednak nie żałował swej decyzji. Zdawał sobie sprawę z następstw i godził się z ciosami, które musiały paść. Cierpiał, bez wątpienia, bo w dziedziczonym przez niego kanonie kultury rolą mężczyzny było utrzymanie domu i rodziny. Ale, mówiąc Herbertem, szedł wyprostowany. Niezależny.
Dziś chętnie szafujemy tym pojęciem na lewo i prawo.
Utkwiła mi w pamięci wypowiedź pewnego młodego amerykańskiego reżysera, wschodzącej gwiazdy tzw. kina niezależnego. – Kino niezależne? – zdziwił się podczas wywiadu. – Coś takiego nie istnieje. Nie finansuję sam swoich filmów. Szukam kogoś, kto wyłoży na nie pieniądze. Więc co to za niezależność?
Wyraził dokładnie to, co czułem od chwili, gdy pod stopami zagrzechotało szkło stłuczonej żarówki w kolonijnej przyczepie kempingowej.
Wiedziałem, że muszę stać twardo na swoich własnych nogach, by móc poradzić sobie z każdą sytuacją i realizować swoje, a nie czyjeś plany. Nie obarczać kogoś sobą, ale także nie pozwalać na nieustanny dyktat.
Myślę, że coraz większe nasiąkanie ideą niezależności było powodem przerwania edukacji muzycznej. Wahałem się, czy wybrać uczelnię artystyczną czy sportową. W końcu dokonałem wyboru, uznając, że ta czy inna akademia muzyczna da mi wiedzę i biegłość w obcowaniu z instrumentami, ale z pewnością nie da podstaw do bycia niezależnym i nie wyzwoli tego szczególnego impulsu, który zaszczepia w nas sport. Sportowa, uczciwa rywalizacja jest bowiem bardzo uniwersalnym fundamentem, na którym wznosić można wiele gmachów.
Przeskoczyłem szkło stłuczonej lampki i nie oglądając się, ruszyłem przed siebie.