Zobacz na Spotify Zobacz na Youtube

Sport. Lustro życia

Ponieważ cenię poczucie humoru odbiegające nieco od przyjętych standardów, uważam, że osoba odpowiedzialna przed laty za nadanie papierosom nazwy „Sport” powinna otrzymać specjalne wyróżnienie, coś w rodzaju Orderu Uśmiechu dla dorosłych.
Nie wiem, czym kierowano się przy wyborze i akceptacji tej nazwy, ale nie sposób nie docenić zawartej tu olbrzymiej dawki zjadliwej ironii.

Sport to styl i sposób życia. Jest wyzwaniem rzuconym samemu sobie, sprawdzaniem swoich granic i ustawicznym dążeniem do ich przekraczania. Bywa wewnętrznie sprzeczny: z jednej strony skrajnie indywidualny, bo przecież nikt nie wykona za ciebie pewnej pracy i nie podejmie twojego wysiłku, z drugiej wymagający od każdego umiejętności współpracy w zespole, zdolności do  tworzenia wspólnoty.

Sport to zabawa dla twardzieli.
Mówię tu, rzecz jasna, o systematycznych treningach, nie zaś niedzielnej grze w kometkę.

Jeśli ktoś decyduje się na uprawianie jakiejś dyscypliny i zamierza podejść do tego poważnie, musi liczyć się z tym, że czeka go intensywna praca, a właściwie harówka.

Tak jednak powinno być i nie ma tu żadnej taryfy ulgowej.

Wszystkie powyższe uwagi potwierdza moje własne doświadczenie.
Sport dał mi i nadal daje wiele. Ale i ja oddałem mu spory kawałek swojego życia.
Pamiętam do dziś swoje zmęczenie, kiedy jako młody chłopiec wracałem z pływalni. Ile mogłem mieć wtedy lat? Dziewięć? Dziesięć? Każdy dzień od świtu do nocy wypełniony był obowiązkami. Zajęcia w szkole podstawowej, zajęcia w szkole muzycznej i dodatkowo trening na basenie. Wyczerpany, padałem na łóżko i natychmiast zasypiałem, a nazajutrz wszystko zaczynało się na nowo.

Tak, był to swoisty kierat, bez wątpienia. Ale czy było to ponad moje siły? Jak widać – nie. Czy w czymś pomogło? Dzisiaj wiem, że w wielu rzeczach. Być może właśnie wtedy nauczyłem się, jak ważna jest organizacja, jak istotne jest uporządkowanie. Kiedy mamy kontrole nad swoimi zajęciami, ich natłok daje się opanować, więcej: można go polubić. Mnogość obowiązków nie pozwala na czynności zbędne. Wykonujemy wtedy tylko to, co jest dla nas korzystne. Normalna reakcja każdego organizmu.

Nauczyłem się więc systematyczności i organizacji zajęć, a dzięki temu z kolei zrozumiałem, że powtarzalność nie jest bezdusznym schematem, ale drogą do osiągnięcia jak najlepszego wyniku.

Treningi i w ogóle tzw. sportowy tryb życia wymagały wielu wyrzeczeń. Była to jednak inwestycja. Poświęcałem się, rezygnowałem z wielu rozrywek i wolnych chwil, by w przyszłości zyskać coś cenniejszego. Pewnie nie do końca w tamtych latach to sobie uświadamiałem, zresztą wysiłki codziennego dnia niejednokrotnie przesłaniają perspektywę, tak jak pot wylewany na sali ćwiczeń nie pozwala czasami dojrzeć niczego więcej poza parkietem, workiem treningowym czy pochylnią. Dlatego tak bardzo wdzięczny jestem rodzicom za wsparcie i doping. Gdyby nie oni, z pewnością nie znalazłbym się ani w szkole muzycznej, ani w sekcji pływackiej. Nie udałoby mi się też pogodzić wszystkich tych spraw.

Na pewnym etapie życia musi być ktoś, kto pokieruje młodym człowiekiem, wytłumaczy mu, że ponoszony dzisiaj trud jutro zmieni się w zysk. Stąd tak ogromnie ważny jest dom i kształtowane tam wartości, a także relacja mistrz – uczeń, która sięga przecież dużo dalej niż przestrzeń ringu, bieżni czy pływalni. Niegdyś ten model kształcenia był powszechny. Dziś coraz trudniej go dostrzec na kolejnych etapach edukacji, a przecież taka relacja gwarantuje rozwój i dynamikę całego procesu. Uczeń nie tylko przejmuje poglądy mistrza, ale je twórczo rozwija. Nie tylko podpatruje techniki tej czy innej dyscypliny sportowej, ale korzystając ze swoich indywidualnych warunków, podnosi poprzeczkę coraz wyżej. Pewnego dnia sam staje się mistrzem, którego zadaniem jest przekazać wiedzę i umiejętności kolejnemu pokoleniu uczniów. To proces, który decyduje o ciągłości naszej kultury duchowej i fizycznej.

Trener był osobą, której bezwarunkowo się ufało, był wzorcem i autorytetem, który pomagał w podejmowaniu decyzji. Jak postąpić? Co trener zrobiłby na moim miejscu? A chodziło tu przecież nie tylko o sprawy sportowe.

Dorastałem w nieciekawej dzielnicy. To nie było łatwe życie. Ale dwie tarcze chroniły mnie przed złym wpływem otoczenia. Pierwszą była muzyka. Drugą – sport.

Dziś wiem, że większość, a być może nawet wszystkie sukcesy, które udało mi się osiągnąć, wyrastają właśnie z tamtych chłopięcych lat.

Sport to nic innego jak nauka życia z pokazaniem każdej jego odsłony: chwil szczęścia, porażek, trudu i dumy z osiągnięć. Sport to uśmiech i łzy, często jednoczesne.

Nie zostałem mistrzem w pływaniu, choć do dzisiaj pozostały mi dobre nawyki wyniesione z basenu. Żadna kawa nie da nam takiego zastrzyku energii, jak pokonanie solidnego dystansu w wodzie. Jeśli tylko mam okazję, tak właśnie staram się rozpoczynać dzień. Wymachom ramion i pracy nóg towarzyszy zawsze przekonanie, że równie łatwo jak materię wody pokonam piętrzące się życiowe trudności.

Po latach spędzonych na pływalni za namową przyjaciela przywdziałem kimono karateki. Czułem, że to jest moja właściwa droga. Jak każdy chłopiec w tamtym czasie spoglądałem na zdjęcia swoich idoli: słynnego Masutatsu Ōyamy czy będącego dziś ikoną popkultury Jeana-Claude’a Van Damme’a… Chciałem być taki jak oni. Nie mogłem wiedzieć, że za kilka lat nasze sportowe drogi na krótko się przetną. Ale z pewnością o tym marzyłem. I marzenie się spełniło.

Choć karate jest przecież sportem indywidualnym, to jednak w ćwiczącej wspólnie grupie rodzą się więzi, których trwałość można porównać jedynie do relacji ludzi związanych ze sobą uczestnictwem w niezwykle doniosłych wydarzeniach. Ta wspólnota jest wartością samą w sobie.
Byliśmy jak jeden sprawnie pracujący organizm. Miało to jednak także swoje minusy. Kiedy przytrafiła mi się kontuzja, na rok musiałem porzucić treningi. Kiedy wróciłem po okresie rekonwalescencji, moja grupa już nie istniała. Ludzie rozjechali się w różne części świata, a ja nie potrafiłem odnaleźć się w nowym środowisku. Niby wszystko było tak samo, ale tak naprawdę nic już nie było takie jak dawniej.

Gdy raz zasmakujesz sportowej przygody, będziesz szukał jej już zawsze. Kontynuowałem sportową pasję jako student Akademii Wychowania Fizycznego, uczelni, której zawdzięczam hart ducha, zdrową wolę walki i przywiązanie do reguł fair play.
Jeśli ktoś nie gra czysto, nie należy grać z nim wcale. Dotyczy to sportu, biznesu, muzyki… Fałsz jest jednakowy dla wszystkich dziedzin życia.

Z treningów karate wyniosłem wiele, ale jedną zasadę przypominam sobie każdego dnia: zawsze patrz przeciwnikowi w oczy. To ważne z kilku powodów. Czujność pozwoli ci na szybką reakcję. Śmiałe podniesienie wzroku świadczy o odwadze. I najważniejsze: uczciwość, której symbolem jest to spojrzenie, pozwoli wyjść zwycięsko nawet z przegranego pojedynku.