Zobacz na Spotify Zobacz na Youtube

W poszukiwaniu straconej duchowości

W Wielkim Tygodniu, zapewne częściej niż zazwyczaj, znajdujemy czas na zadumę i refleksję. To moment, kiedy chcemy sięgnąć pod powierzchnię: uważniej i z większym namysłem. Pochylić się nad tym, co naprawdę istotne.

Triduum Paschalne – Triduum Sacrum – zawsze odciska we mnie niezwykłe piętno. Te dni mają tak potężny przekaz i głębię, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Ofiara krzyża, tajemnica  Zmartwychwstania Chrystusa…

W mojej głowie pojawiają się fragmenty „Mesjasza” Haendla. Zdumiewające, jak to oratorium porządkuje i rozjaśnia myśli.

Bez wątpienia nasze syte i dostatnie społeczeństwa znalazły się w kryzysie. Jeszcze nie ekonomicznym, choć wiele wskazuje na to, że właśnie w tym kierunku zmierzamy, ale w kryzysie duchowości. Wyjałowieni i pozbawieni duchowego uwrażliwienia, płyniemy nadal siłą rozpędu, ale coraz częściej zaczynamy widzieć, że podróż takim statkiem niechybnie skończy się osadzeniem na mieliźnie lub rozbiciem na rafach.

Czy istnieje zatem możliwość, by zatrzymać ten pęd? Czy starczy nam siły? I czy w ogóle tego chcemy…

Chińczycy słowo „kryzys” zapisują w postaci dwóch znaków – pierwszy z nich oznacza „zagrożenie”, ale drugi odczytuje się jako „szansę”. Oddaje to złożoność naszego losu. Upadek jest okazją do podniesienia się. Prawdziwym przegranym jest tylko ten, który z takiej próby rezygnuje.
Jeżeli tak spojrzymy na dzisiejsze czasy, dostrzeżemy możliwość odbicia się od dna.

Ludzie powoli zaczynają budzić się ze snu, widzą jak bardzo współczesny człowiek poddany jest manipulacjom. Bycie trybikiem w maszynie przestaje odpowiadać tym, którzy zaczynają samodzielnie myśleć.
Do przestrzeni publicznej przebija się coraz więcej alarmujących głosów, że trzeba porzucić ten złudny matrix, jakim stała się dzisiejsza egzystencja. Zmienić ją, popchnąć na nowe, bardziej wartościowe tory. Trwa zatem zauważalny powrót do natury, do duchowości, odrzucenie konsumpcyjnego stylu życia.
Natura zawsze symbolizowała spokój, wyciszenie. A czy właśnie nie tego potrzeba współczesnemu człowiekowi? Temu zapracowującemu się ponad siły, zagonionemu człowiekowi XXI stulecia…

To proces, który będzie trwał latami, ale wyraźnie można dostrzec już jego początki. Te kamyczki nie od razu spowodują, że ruszy lawina, ale bez wątpienia zmianie ulegnie postrzeganie życia, pracy, wytyczonych celów.

Pojawia się więc podstawowe pytanie: czy naprawdę potrzebuję mieć więcej? To niekończący się łańcuszek – kiedy osiągnę jedno, natychmiast pragnę następnego, rzeczy doskonalszej, nowszej, lepszej. Zawsze będą lepsze i piękniejsze domy, nowsze i szybsze auta. Wielka fabryka świata pracuje dniem i nocą, by nas do nich przekonać i skłonić do zakupu. Strywializowano odwieczne wielkie pytanie: po co żyję?, podpowiadając gotową odpowiedź: po to, by mieć.

Konsumpcjonizm stał się dla ludzi nową religią, wciąż zdobywającą wiernych wyznawców.
Sama konsumpcja nie jest zła, pod warunkiem, że nie czynimy z niej wszechwładnego bożka, któremu podporządkowujemy całe życie.

Wcześniej czy później pojawia się wahanie: czy rzeczywiście cena, którą byłem gotów płacić za wygodę, podziw innych i blichtr, nie okazała się zbyt wysoka?
Kolejki do psychoanalityków wydłużają się z roku na rok. Wypalenie, poczucie pustki, brak sensu w podejmowanych działaniach.

W takich warunkach ucieczka wydaje się już nie tyle alternatywą, co koniecznością.

Człowiek ze swoimi ułomnościami jest istotą, która miota się między dwoma biegunami: duchowością i konsumpcją. Znakomicie ujął to Jacek Kaczmarski: „Dusza moja pragnie postu, ciało karnawału”. Być może potrzebujemy zasmakować dóbr tego świata, żeby przekonać się, że istnieją jednak wyższe wartości, potrafiące zmienić sens naszego życia.

Jak wygląda nasze przebudzenie?

Ktoś, kto przeliczał każdy dzień swojego życia na pieniądze, nagle przekonuje się, że nie wszystko można kupić. Nie ma eleganckich magazynów ze zdrowiem, pyszniące się złoceniami sklepy nie mają w ofercie ani miłości, ani przyjaźni, a nowojorska Piąta Aleja wbrew wyobrażeniom wcale nie jest drogą wiodącą do szczęścia.

Przyszło nam żyć w świecie pozorów, gdzie liczy się zewnętrzny blask. Ale jeśli zadamy sobie trud i zdrapiemy ten świecący lakier, dostrzeżemy, jak bardzo się oszukiwaliśmy. Albo może: jak bardzo byliśmy oszukiwani.

Naszym obowiązkiem jest wyszukiwanie wysp prawdziwego szczęścia.

Jedną z nich jest muzyka. Daje człowiekowi podpowiedzi i szansę dobrego wyboru. Ten pierwotny język jest pomocny na każdym etapie życia. Działa leczniczo i pociąga w stronę duchowości. Ma moc poruszenia i przemiany serc. Warto o tym pamiętać.

Usiądę wieczorem przy fortepianie. Wiem, co chcę, a właściwie co muszę zagrać. Palce, kierowane wewnętrznym imperatywem, same składają się już do akordów. Mój koncert fortepianowy „Hope” – „Nadzieja” jest zebraniem w jednym dziele muzycznym tych wszystkich doświadczeń, o których mówię. Niepokoju i ukojenia. Smutku i prawdziwej radości. Zwycięstwa ducha nad ciężarem ziemi.